Wpatrywała się w łyse gałęzie drzew za oknem, w duchu
zrzędząc na dodatnią temperaturę, która stopiła ostatnie warstwy śniegu. Nastał
właśnie ten głupi okres, kiedy świat jest szary, brudny i nijaki. Za zimno na
wiosnę, ale za ciepło na zimę. Mlasnęła niezadowolona, odrywając wzrok od
ponurego widoku przenosząc go na gwiżdżący czajnik. Zalewała herbatę w
milczeniu i zbytniej ciszy. Keiko nie należała do osób, które lubią, kiedy w
pokoju jest nazbyt spokojnie. Zawsze towarzyszył jej harmider, czy to muzyka,
czy paplanina przez telefon, albo gadanie samej do siebie, komentując otoczenia
lub zamiary. A jeśli nie, to angażowała się w pisanie smsów nie odwracając
wzroku od komórki. W ostateczności bywała pochłonięta przez natłok myśli, z
którymi potrafiła się spierać. Do tego stopnia huczały jej w głowie, że nawet
nie orientowała się, że tak naprawdę wokół niej jest cicho. Jednak teraz było
inaczej. Nie było muzyki, telefonów, smsów ani myśli, tylko niespokojna cisza
zakłócana niewyraźnymi szmerami z salonu. Głowę miała pustą, wyprutą. Niby
przelatywały przez nią słowa Haniko, niedające jej spokoju od ich spotkania,
ale jednocześnie nie były na tyle głośne i stanowcze, aby mogła się ich
uczepić. Po prostu biegały w kółko, raz się pojawiając, a raz oddalając,
pozostawiając pustkę. Skrzywiła się, zorientowawszy, że jej stan pochodzi pod
chandrę lub wstęp do depresji.
— No pięknie — mruknęła zła na siebie, wywracając
oczami. Niewiele myśląc, chwyciła za
telefon, wybierając dość często ostatnimi czasy używany numer. Długo nie
musiała czekać. — Cześć, co tam u ciebie? — wypaliła od razu piskliwym głosem.
Nie dał się na to złapać. — Nie no u mnie wszystko kolorowo. Nie mam żadnych
problemów — kłamała — mów jak tam maleństwo?
Itachi odłożył długopis, odrzucając kartkę na stos innych
łudząco podobnych. Papierkowa robota zapowiadała się na kilka ładnych godzin. Z
niemrawą miną podniósł się, kierując do łazienki. Przechodząc koło jak zwykle
otwartych na oścież drzwi do kuchni, odruchowo zerknął do środka. Keiko z
radosnym, a przede wszystkim szczerym uśmiechem rozmawiała przez telefon. Dawno
nie widział u niej takie swobody. Zresztą ostatnio ogólnie unikali siebie. Kiedy
on jadł śniadanie, ona siedziała w łazience lub w pokoju, kiedy ona schodziła
na dół, on szedł na górę. Ona wychodziła z domu, on w nim zostawał, kiedy
wracała, on wychodził. Takim oto sposobem mijali się, traktując siebie bardziej
jak przypadkowych współlokatorów niż partnerów.
Właśnie miał oddalić się, kiedy zamarł, wychwytując z
radosnej paplaniny trzy słowa.
— Kocham cię Sasuś…
Reszta słów nie docierała, mimo iż dziewczyna jeszcze o
czymś trajkotała.
— I pamiętaj, odżywiaj się lepiej, wietrz pokój, dzwoń o
każdej porze i tak wiem, że mam się przymknąć i kończyć. Papa — rzuciła,
zmuszona do zakończenia rozmowy. Itachi zaniechał planu wejścia do łazienki i z
ciągnąc za sobą złowrogą aurę, wszedł do kuchni.
— Co to miało znaczyć? — zapytał, oskarżycielsko krzyżując
ręce. Atak prosto z marszu, nie w jego stylu, ale usłyszane słowa wymagały
natychmiastowego wyjaśnienia.
— O co ci chodzi? — burknęła zaczepnie, wciskając komórkę
do kieszeni.
— Słyszałem twoją rozmowę z Sasuke.
— I co teraz mi wyjedziesz z tekstem, że nie mogę nawet z
nim rozmawiać?
— Wskazane byłoby, abyś ograniczyła kontakt.
Keiko zamurowało. Bardzo by chciała uznać, że się
przesłyszała, ale niestety nie mogła.
— Odbiło ci do reszty — skwitowała, zasiadając przy stole,
udając zainteresowanie kubkiem z herbatą. — Nie powinno cię obchodzić to, z kim
rozmawia.
— Jako twojego chłopaka to jednak mnie interesuje, komu
moja dziewczyna wyznaje miłość przez telefon — uniósł głos, wyraźnie akcentując
zaimki dzierżawcze.
— To o to ci chodzi? — zapytała rozbawiona, bo już
naprawdę uwierzyła, że chciał jej zrobić awanturę o sam fakt kontaktowania się
z Sasuke. — Kocham wszystkich moich przyjaciół i to bez wyjątku, więc nie widzę
nic złego w informowaniu ich o tym.
— Tak się nie zachowuje osoba w związku.
— Ale o co ci teraz chodzi? — dopytywała już całkowicie
skołowana jego tokiem myślenia.
— Jak mam ufać swojej dziewczynie, jak rzuca, kocham cię
na prawo i lewo?
— No nie no, przesadziłeś — odparła dobitnie, wstając
odrobinę zbyt energicznie, gdyż odsunięte nagle krzesło przewróciło się. — Do
mnie masz pretensja o to, że jestem sobą i przez to nie można mi ufać, a co ja
mam powiedzieć jak mój chłopak za moimi plecami miał ochotę przejąć opiekę nad
dzieckiem Haniko. No dobra spoko, nie mój interes, jego życie, ale nie, chwila,
przecież on mieszka ze mną, więc gdzie by noworodka sprowadził? Pytanie za dwieście punktów. Znasz może
odpowiedź?
I nie czekając na reakcję, po prostu wyszła z kuchni.
Chwilę po tym Itachi westchnął głośno, podnosząc przewrócone
krzesło. Nie tak to miało wyglądać, w ogóle tego miało nie być. Opadł ciężko na
mebel, odgarniając, nachodząc na twarz włosy. Tak wyglądała każda ich rozmowa.
Wszystkie kończyły się nieoczekiwanym wybuchem, kolejną kłótnią i rozstaniem w
złości. Chwilowe zawieszenie broni na krótki ułamek sekundy podczas walentynek
wcale, ku jego zaskoczeniu na doprowadziło do zmiany.
Ciągnięcie tego dalej nie ma sensu, pomyślał, stwierdzając
dość przykry fakt. Keiko nie wykazywała chęci dogadania się. Nie zareagowała na
miły gest czternastego i nie wykorzystała sytuacji do pogodzenia się. Długo
szukał przyczyny, lecz nie wiedział, co tym razem jest nie tak. W końcu przy
ostatniej większej kłótni po zaginięciu Sasuke, odpowiedziała na sygnał.
Odwzajemniła uścisk, puszczając w niepamięć, ostre słowa wypowiedziana podczas
sprzeczki. Dlaczego tym razem nie było tak? Co się zmieniło?
— Co za palant — fuknęła, zrzucając jego poduszkę z łóżka
na podłogę. — Totalny imbecyl — ciągnęła, kopiąc ją. — Skończony oszołom —
dodała, skacząc po niej. — Pfff — prychnęła agresywnie, siadając na łóżku. Była
na niego wściekła. Za to, że podsłuchiwał, że zrobił kolejną awanturę, że znów
wszystko zniszczył. — Jesteś do niczego
— skwitowała, opadając plecami na materac. Miała do Itachiego żal, żal za brak chęci.
W końcu, gdyby tylko chciał pogadać, wytłumaczyć się, zrozumiałaby, wybaczyła i
wszystko było po staremu. Niestety on się nie kwapił do tego, a ona postanowiła
nie ingerować. Tym razem po prostu czekała, jak będzie chciał, naprawi
sytuację, to naprawi, a jak nie, to trudno. Obiecała to sobie i nie miała
zamiaru nawet palcem kiwnąć. Nie odpowiadało jej, że musi wszystko wyciągać z
Uchihy, przypierać go do muru, aby on łaskawie zechciał coś wyjaśnić. Miarka
się przebrała, teraz nie pomoże. Niech Itachi sam się odważy podjąć stosowne
kroki, jak na mężczyznę przystało.
Buńczuczne nastawienie szybko wyparowało, pozostawiając
przykre zasmucenie. Obróciła się na bok, zwijając w kłębek, wciskając twarz w
swoją poduszkę pachnącą przyjemnie znajomo. Nie chciała się do tego przyznać,
ale opryskała ze wszystkich stron poszewkę jego perfumami. Dzięki temu nie
miewała nocnych koszmarów i łatwiej zasypiała, przy mglistej iluzji przytulania
się do niego. Naprawdę chciała, aby wszystko wróciło do normy, ale czuła się w
tej chęci osamotniona. Niby rozumiała przekaz Haniko i to, że Itachi ma teraz
po prostu zbyt dużo na głowie, aby mieć czas i siły na spełnianie dziwacznych
wymagań swojej dziewczyny, ale… Zawsze gdzieś pozostaje te drobne, ale. To było
żałosne, tęskniła, ale jednocześnie miała żal, który nie pozwalał przełamać się
i wyciągnąć z niego przeprosin.
Skrzywiła się na dźwięk krótkiego sygnału połączonego z
wibracją komórki. Niechętnie wygrzebała ją z kieszeni, odczytując smsa o super
promocji aktualnej tylko do końca tego tygodnia. Już miała zezłościć się
całkowicie i wcisnąć urządzeniem na drugi koniec łóżka, kiedy odruchowo
zerknęła na godzinę.
— Już tak późno — rzuciła, zrywając się na nogi. Do
umówionego spotkania miała jeszcze sporo czasu, lecz zależało jej na przybyciu
wcześniej i porozmawianiu w cztery oczy z Nanako. W takim razie musiała
wychodzić natychmiast. Zbiegła ze schodów, omal nie wpadając na Itachiego, wracającego
do salonu i prawie oblewając go gorącą herbatą, która niósł. Na szczęście
mężczyzna miał, dobry refleks w porę ustępując.
— Wracam wieczorem — mruknęła, byle jak zawiązując szalik.
Jeszcze chwilę szamotała się z zamkiem w płaszczu, nim wybiegła z domu,
pochwytując leżące na szafce klucze.
***
Z bezdźwięcznie poruszającymi się wargami, niemo
śpiewającymi ulubione piosenki zawędrowała na dzielnicę szeregowców, gdzie stanęła
przed zadbanym parterowym domkiem, łudząco podobny do szeregu innych znajdujących
się na tej ulicy. I gdyby nie charakterystyczne żółte ogrodzenie, byłby nie do
odróżnienia. Pchnęła furtkę, wchodząc na niewielkie podwórze, udekorowane
piętrowym skalnikiem, aktualnie w stanie zimowego obumarcia i tandetną żółtą
czaplą robiąca za wodopój dla ptaków. Nic się nie dało zrobić z faktem, że pani
Orinoke uwielbiała kolor żółty. Aż cud, że cały dam nie wyglądał, jak świeżo
opierzony kurczaczek. Keiko powstrzymała śmiech, wyobrażając sobie minę pana
domu wracającego z misji do totalnie żółciuteńkiej posiadłości. Zwłaszcza że on
nie był wielkim wielbicielem tej barwy. I chyba tylko, dlatego dachówki i
elewacja wyglądają zupełnie tak samo, jak u reszty. Jeszcze wyglądała tak samo,
bo Keiko coś przeczuwała, że w końcu Nanako postawi na swoim i zmusi całą
rodzinkę do zamieszkania w wielkiej cytrynie.
Parskając śmiechem, na wyobrażenie ich miny, wyłączyła
muzykę oraz upchnęła już splątane słuchawki z komórką do kieszeni. Następnie z
miłym uśmiechem nacisnęła dzwonek oczekując przybycia matki Isamu pani Nanako
Orinoke.
— Keiko! — zawołała kobieta, od razu mocno przyciskając
dziewczynę do piersi. — Skarbie tak dawno cię nie widziałam. Wchodź, wchodź —
zachęcała, cofając się w głąb przedpokoju, który płynnie przechodził w długi
korytarz zakończony oszklonymi drzwiami, wychodzącymi na tyły ogrodu. — Isamu
poszedł po Fumiko, ale powinni niedługo wrócić. Chodź, chodź — wołała, znikając
za łukiem prowadzącym do kuchni. — Wybacz, obiad pilnuję, ale tym się nie
przejmuj — mówiła, nie zwracając uwagę na fakt, pozostawienia dziewczyny na
przedpokoju. — Czy mi się zdaje, czy wyładniałaś? — zapytała, odwracając się do
Keiko dokładnie w chwili, kiedy ona przekroczyła próg pomieszczenia. — Ilekroć
przychodziłaś to albo mnie nie było, albo mi gdzieś tylko mignęłaś przed oczami
na chwilę. Ale w końcu mnie odwiedziłaś, tak się cieszę — trajkotała,
zaglądając do piekarnika. — No to opowiadaj, co u ciebie? — poleciła, zajmując
miejsce naprzeciwko.
— A gdzie tata? — rzuciła, biorąc ciasteczko z niewielkiej
patery, stojącej na stole.
— Znów na misji — westchnęła smutno kobieta.
— Długoterminówka?
— Niestety — potaknęła, również sięgając po ciastko. — Coś
wspominał o nowym szkoleniu, ale wiesz jak to jest z shinobi. Nigdy nic
powiedzieć nie mogą. Taki nasz los. Od bycia nimi są tylko trzy drogi ucieczki,
grób, starość, dzieci. A przy okazji dzieci, co u mojego narwańca?
— Kafu? — mruknęła, zapominając, że właśnie je.
— Mógł starą kobitę odwiedzić. Słyszałam, że w końcu
wrócił, ale nie, ten syn marnotrawny nawet nie raczył tu zajrzeć — skarżyła
się, wyraźnie wykrzywiając usta w niezadowoleniu.
— Dzisiaj wpada. Jesteśmy umówieni na partyjkę kart.
— No wreszcie raczy zawita — oznajmiła pretensjonalnym
tonem. Po czym poderwała się do pionu. — O herbata — rzuciła spokojnie,
energicznie podchodząc do kuchenki. — No, a co tam u ciebie skarbie?
— A za wiele nie mam do opowiadania. Dam głowę, że Fumiko
już wszystko wyśpiewała.
— A o i owszem. Słyszałam, że ty i ten Itachi już nawet
mieszkanie razem. A w ogóle to ojciec chciałby go poznać.
— E, co? — rzuciła zszokowana. Nie, żeby przypuszczała, że
coś może pójść nie tak w spotkaniu pana Orinoke, po którym charakter
odziedziczył Isamu z Itachim. Co tu może się nie udać?
— Wziął pana radosnego na przesłuchanie. Poplotkowali
chwilę w salonie i oznajmił stanowczo, że chce poznać tego całego Uchihę i
sprawdzić, czy to dobra partia.
— Tata plotkujący z Isamu, nie przekonujesz mnie.
Kobieta zaśmiała się, stawiając kubki na stole.
— Spokojnie będę, obok więc, jak co, to go zdzielę gazetą
— zapewniała, spoglądając na temperaturę na piekarniku i zegarek. — Lada moment
zapiekanka będzie gotowa, zjesz z nami?
— Z wielką chęcią.
— No to jak tam ci się z nim układa? — zagadała, siadając
z powrotem na krześle i upijając łyk gorącej herbaty. Keiko spochmurniała
lekko, uciekając wzrokiem na paterę.
— Dobrze, całkiem nieźle — skłamała, siląc się na szczery
uśmiech.
— Ehe, bujać to my, ale nie nas. Mów, o co chodzi?
— Nie dogadujemy się ostatnio — wymamrotała, bawiąc się
palcami. — Jesteśmy dosłownie jak ogień i woda. On jest spokojny, cichy,
poukładany, wszystko ma zaplanowane. Mam czasami wrażenie, że on nawet zęby
myje zgodnie z wcześniej ułożonym planem. Taki z niego sztywniacki typ.
— Trochę wiem. Fumiko jest dość gadatliwa, jeśli chodzi o
takie sprawy. I czemu uważasz, że się
nie dogadujecie? — ciągnęła temat, wychylając się z krzesła, aby przekręcić
kurek przy kuchence, wyłączając piekarnik.
— Pokłóciliśmy się po raz
kolejny.
— O co?
— O… — zawahała się, nie wiedząc jak to ubrać słowa. Bo co
powiedzieć? — Ciężko to wyjaśnić, ale ostatecznie teraz mamy ciche dni.
— Przykra sprawa — mruknęła, podnosząc się. — Masz zamiar
coś z tym zrobić? — dopytywała, wystawiając zastawę na stół.
— Chyba nie bardzo — odpowiedziała, jeszcze bardziej
zwieszając głowę. — Znów się pogodzimy na trochę, aby za tydzień znów pokłócić.
Zresztą on nie wykazuje chęci zmiany, więc to nie ma sensu.
— To z nim zerwij — odparła bez zastanowienia wręcz
beztrosko, wyjmując brytfankę z zapiekanką z piekarnika.
— Ale jak to zerwij? — zapytała lekko oburzona, podnosząc
gwałtownie głowę. — O czym ty mówisz Nanako?! — uniosła głos, zwracając się do
kobiety po imieniu, co robiła bardzo rzadko i przeważnie, kiedy się na nią
złościła. — Mam go ot, tak po prostu zostawić? To znaczy, że co, to koniec? Tak
po prostu?
Zaśmiała się donośnie, szczerze rozbawiona, targając i tak
będące w nieładzie włosy Keiko.
— Czyli jednak go kochasz.
— No przecież, inaczej bym z nim nie była — burknęła,
nadymając policzki.
— No to skoro uczucie jest to, czym się przejmujesz? —
zapytała, siadając naprzeciwko i z matczynym uśmiechem obserwując reakcję
dziewczyny.
— Nie rozumiem? — Zaczęła wiercić się w krześle, speszona
jej wzorkiem.
— Skoro miłość jest, to, to, że jesteście różni, nie ma
znaczenia. To po prostu drobne nieporozumienie, wynikające najprawdopodobniej z
tego, że błędnie się interpretujecie. — Keiko zamrugała w pełnej konsternacji.
— Podobnie było ze mną i Reijim. Ile razy myśmy ze sobą zrywali, aby zaraz do
siebie wracać — wspominała, z dezaprobatą kręcąc głową. — Aż wreszcie się
dowiedziałam, że nie tak powinnam odbierać jego zachowanie, które przeważnie
mnie denerwowało. On na swój własny sposób starał się mi pokazać, jak bardzo
mnie kocha. Różniło się to diametralnie od moich oczekiwań, ale kiedy to
pojęłam, kłótnie się skończyły. Zaczęłam, zauważyłam i doceniać jego słodkie i
nieporadne starania. Musicie porozmawiać, on ciebie pewnie też mylnie odbiera.
Poza tym, czy on nie jest sporo starszy?
— A tam zaraz sporo.
— A jednak różnica wieku jest. Stąd może po prostu stara
się sprostać twoim wyobrażeniom o nim lub cię chronić.
— Eeee, co? — zapytała z mało inteligentną miną.
— Eh skarbie, na facetach to ty się jednak nie znasz.
Wzruszyła ramionami, nie myśląc nawet, aby zaprzeczyć. W
końcu jakaś tam racja w tym się kryła, bo przecież ciężko się znać, kiedy to
pierwszy związek.
— Ale moment, jak to chronić? Przecież jestem shinobi
poradzę sobie — oznajmiła, wracając do głównego wątku. — I czemu niby miałby
starać się sprostać moim wyobrażeniom? W ogóle, jakim wyobrażeniom? — Niczego z
tego nie rozumiała.
— Mężczyzna zawsze chce być podporą dla kobiety to, że
jesteście shinobi tu nie ma nic do rzeczy. Chce spełnić twoje oczekiwania i
potrzebny, więc stara się być tym bardziej dorosłym. Będzie starał się grać
tego twardego gościa, w którego ramię ty się będziesz mogła wypłakać. A on jest
jak ta skała i nic go nie ruszy. Mówię ci, każdy facet ma taki etap w życiu.
Ale ty chyba coś o tym wiesz, prawda?
Spojrzała na nią zaskoczona, marszcząc brwi, lecz nim
otworzyła usta, aby dopytać o resztę, po domu rozległ się irytujący donośni
dźwięk dzwonka do drzwi.
— Wreszcie mój syn marnotrawny wrócił! — rzuciła, gwałtownie
wstając i pośpiesznie udając się na przedpokój.
— Aaa! Mamo, dusisz, no przepraszam, puszczaj, no wiem,
przepraszam, no schudłem, no nie duś, pusz… — krzyczał, próbując wyrwać się z
uścisku kobiety. — O, hej Kei — mruknął, wchodząc do kuchni. — Gdzie reszta?
— Siema Kaoru. Niedługo będą.
— Czemu mnie nie odwiedziłeś wcześniej? — zapytała,
zjawiając się, niczym zjawia za mężczyzną, który szybko odskoczył, zasiadając
koło Keiko. — U Nerina leżałeś? Keiko cię z rąk nie wypuszczała? Pokłóciłeś się
z Isamu? — Niepewnie kręcił głową, w odpowiedzi na każde pytanie. — To nie masz
wymówki — oznajmiła dobitnie, uderzając go po głowie, nie wiadomo skąd
wytrzaśniętą gazetą.
— Au — jęknął. — No przecież przepraszałem.
— Matkę należy w pierwszej kolejności odwiedzać, ty
niewychowany dzieciaku — pouczała, znów zdzieliwszy gazetą.
— I ona chwali się posiadaniem anielskiej cierpliwości —
skomentowała Keiko po cicho do przyjaciela.
— A nadal pół zachowania nie w tą stronę, a nerwy jej
puszczają — dodał również konspiracyjnym szeptem, nabijając się z kobiety.
Cierpliwość pani Nanako była wybiórcza. Bez, chociażby jednego uniesionego
głosy, potrafiła godzinami zajmować się ogrodem i po raz n-ty wyrywać chwasty,
albo kilkadziesiąt minut ozdabiać świeżo upieczony tort. Jednak ma dość
energiczny charakter, przez co łatwo się unosiła i dość żywo okazywała emocje.
— Mówiliście coś? — oznajmiła ostrzegawczo, zwracając się
w ich stronę z uniesioną gazetą.
— Nie, nic — rzucili równocześnie, starając się nie
zaśmiać.
— No i dobrze — odparła, wracając na przedpokój,
usłyszawszy kolejny dzwonek do drzwi. Jednak nim całkowicie zniknęła im z oczu,
zerknęła na dwójkę, która szeptała coś do siebie. Usłyszała ich poprzednią
wymianę zdań, ale była świadoma swojego zachowania i słabych stron, więc ich
docinki nie raniły jej.
— Idę, idę — zawołała, podchodząc do drzwi. Te denerwujące
naciskanie dzwonka w wyznaczonej kolejności, tworzące lekko koślawą melodię,
mógł powodować tylko Isamu.
— No uspokój się — zganiła go siostra, odciągając od
przycisku. Jej donośny lekko zirytowany głos rozniósł się po domu, kiedy matka
otworzyła na oścież drzwi.
— Wasz mości matko cesarzowo twoja krew przybyła —
zakomunikował uroczyście. Keiko z Kaoru siedzący w kuchni, bez problemu mogli
sobie wyobrazić zdegustowaną minę Fumiko, wywracającą oczami, albo błagalnie
wnoszącą wzorku ku górze i rozbawioną Nanako, która przybrawszy królewską pozę,
pozdrawia przybyłe dzieci. Na pewno tak było, gdyż wyraz twarzy Fumiko
wchodzącej do kuchni jednoznacznie na to wskazywał. Keiko z Kaoru zaśmiali się,
wymieniając porozumiewawcze spojrzenia, myśląc dokładnie to samo. Po tylu
latach mogłaby się w końcu przyzwyczaić.
— O, w tak wcześnie — skomentowała, zawieszając torebkę na
oparciu krzesła.
— Siieemmaa — odpowiedzieli jednocześnie, dokładnie w tym
samym czasie, kiedy Isamu wszedł do środka, witając się w ten sam sposób.
Popatrzyli po sobie i zaśmiali się głośno.
— No i wszystkie moje pociechy razem. Niecodzienny widok —
mówiła kobieta, spoglądając na zebranych w kuchni.
— Isamu, co z twoimi włosami? — zapytała Keiko, zrywając
się do pionu. — Czemu są takie krótkie? —
Przeczesywała kosmyki, niesięgające nawet ramion. — Co się stało z tymi
pięknymi długimi kaskadami?
— Wypadek przy pracy. Tylko weź, mi się nie smuć, odrosną
— zapewniał, czochrając dziewczynę po głowie.
— Wypadek? — dopytywał, nieprzekonany wyjaśnieniami Kaoru,
bez krępacji nabierając solidną porcję zapiekanki.
— Nerin miał kolejne ekstra lekarstwo dla Yumi — tłumaczył,
myjąc dłonie w kuchennym zlewie, ignorując skwaszoną minę matki.
— Ej, czemu mnie nie wezwaliście? — skarżyła się, wyraźnie
niezadowolona z faktu pominięcia.
— Też nic o tym nie wiedziałem — dołączył się Kaoru do
pretensji.
— Bo oboje się nie nadajecie do tego w tym stanie —
wyjaśnił, nie cackając się w łagodne słowa. — Ostatecznie — ciągnął dalej — lek
okazał się totalną klapą, czyli jak zwykle. Yumi zdjęła tylko połowę szwów, a
już nie mogliśmy sobie poradzić. A na domiar złego dorwała się, do półki z
brońmy. Jakby na złość gumka mi się zsunęła, a włosy nie nadążały za moimi
ruchami, przez co, co chwilę były przycinane przez latające z zawrotną
prędkością ostrza. Po całej akcji miałem tak je nierówno pocieniowane, że
zmuszony byłem ściąć na jedną długość. Trochę szkoda, no, ale przynajmniej
teraz mamy niemalże taką samą fryzurę, nie bracie? — zagadał do Kaoru, który z
powodu napchanych paliczków makaronem mógł jedynie pokiwać głową.
Jednak, mimo iż po wyrazie ich twarzy nie można było
odczytać zasmucenia to jednak oczy Keiko i Kaoru były zgaszone. To takie
nieprzyjemne uczucie, kiedy nie możesz pomóc przyjaciołom, w chwili, kiedy tego
potrzebują.
— Sporo trafiło do medyka? — dopytywała, nalewając soku do
szklanki.
— Nie było tak źle. Zamknęliśmy ją w wodnej bańce, co
trochę ją spowolniło, a potem zrobiliśmy błoto, totalnie już unieruchamiając.
Odzie się jeszcze oberwało, ale to już po wszystkim za nierówne zszycie.
Keiko jeszcze bardziej zmarkotniała. To ona zawsze
zatrzymywała szalejącą Yumi, otaczając ją wodą.
— A jak ci idzie Fumiko w pracy? — dopytywała Nanako, starając
się zmienić temat i nie angażować w niego chłopaków, którzy rzucili się na
jedzenie, jak stado wygłodniałych wilków.
***
Odłożył dokument na ławę, przecierając powieki. Został już
tylko raport dla Hokage, pomyślał, patrząc na piętrzące się stosy papierów. Z
ciężkim i głośnym westchnięciem, opadł plecami na oparcie kanapy. Było dopiero
popołudnie, a on już marzył o końcu tego dnia. Właśnie zamierzał udać się do
kuchni, po wsparcie w postaci kawy, lecz głośna melodyjka go zatrzymała.
Niechętnie opadł z powrotem na kanapę, wychylając się w stronę fotela, gdzie
zostawił torbę, a w niej komórkę. Zacisnął zęby, odczytując nazwę połączenia.
Nie mógł tego zignorować.
— Zebranie klanu — usłyszał od razu, bez zbędnego powitania
— odbędzie się tak, jak zapowiadałem. Wszystko zostało potwierdzone, więc
oczekuję cię o osiemnastej za dwa dni.
— Za dwa dni — powtórzył, wygrzebując z torby kalendarz. —
Oczywiście ojcze. Będę.
I tyle. Fugaku rozłączył się, bez uprzedzenia, że to
koniec rozmowy. Nie lubił krążyć wokół tematu, bawić się w jakieś dodatkowe
zbyteczne zwroty niby kulturalne. Wiedział, do kogo dzwoni, osoba odbierająca
wiedziała, z kim ma do czynienia, więc nie było sensu upiększać rozmowy
zwrotami powitalnymi czy pożegnalnymi. Krótki, zwięźle, na temat i przy jak
najmniejszej liczbie słów. Oczywiście reguła ta nie dotyczyła jego kwiecistych
przemówień, gdzie upiększał proste zdanie nadmiernymi epitetami.
Nim odłożył komórkę, spojrzał na wyświetlacz. Powinienem
zmienić tapetę, pomyślał. Widok roześmianej twarz Keiko przygnębiał,
natarczywie przypominając o nierozwiązanym problemie, o dziewczynie, która nie
chciała się pogodzić, mimo iż ostatnio tak łatwo to poszło. Ba, po jednym małym
geście sama wyszła naprzeciw, rozumiejąc, że głupotą jest się złościć, więc…
Dlaczego teraz tak nie jest?
Przetarł powieki, znów opadając na oparcie. Nie mógł
zrozumieć, co takiego tym razem jest nie tak. Przecież powód każdej kłótni jest
nadal taki sam, impuls powstania ich był różny, ale ostatecznie wszystko
sprowadzało się do Sasuke. Chociaż… Po głębszym zastanowieniu się tak naprawdę,
ostatecznie nawet za tamten spór nie przeprosił. Keiko go przyjęła, kiedy się
przytulił, darowała mu, ale on nie zrobił niczego. Nie wydukał z siebie, nawet
głupiego wybacz. Czyżby to o to
chodziło? Ma do niego, żal za brak przeprosin?
Niechętnie podniósł się, zabierając z blatu pusty kubek. W
kompletnej ciszy nalał wodę do czajnika, wstawiając go na palnik. W domu
pozbawionym radosnej Higashiyamy biegającej tam i z powrotem było zbyt cicho
oraz pusto. Lubił spokój, lecz przyzwyczajony był do naturalnego domowego
szumu. Kręcącej się Mikoto, czasami grającego radia czy telewizora, ojca
trzaskającego drzwiami gabinetu. Jednak teraz istniała tylko przytłaczająca
cisza. Naprawdę chciałby, aby wszystko wróciło do normy i było jak dawniej.
Jednak nie umiał wydobyć z siebie, takiego trudnego słowa jak przepraszam. Przecież nie zrobił nic
złego, powiedział jedynie prawdę nic po za tym. Shisui go ostrzegał, że kobiecie
się ustępuje i bez względu na wszystko potakuje, nawet jeśli racji nie ma, ale
coś go blokowało. I jeszcze te głupie kocham
cię Sasuś. Nie dawało mu to spokoju. Czyż ona naprawdę wolała jego brata od
niego?
***
— A tak w ogóle — zaczął, dobierając kartę z talii — to
nie powiedziałaś mi w końcu, o co się tak pokłóciliście. Mówiłaś o wszystkim,
ale jakoś powód ci umknął.
— Kaoru ma rację — poparła go dziewczyna. — Stoisz —
dodała, wyrzucając na kupkę kart czwórkę trefl.
— No znowu — oburzył się Isamu, ostentacyjnie wykrzywiając
usta w niezadowoleniu. — Ale fakt, mów Keiko, o co w sumie wam poszło?
— Żądam piątek — oznajmiła, wystawiając waleta. — Ciężko
to wytłumaczyć.
— Idealnie — ucieszył się Kaoru, wykładając piątkę karo i
pik. — Znów wygrałem. To od obiadu, która już partia?
— Piąta i weź się tak, nie jaraj, wygrałeś tylko dwie
rundy.
— A ty Isamu zero — odciął mu się, leniwie przeciągając.
— Oj Kaoru nie bądź taki pewny siebie. Też wygrałam dwa
razy, więc mamy remis — wtrąciła się Fumiko. — Ale Keiko opowiadaj, nawet jeśli
to ma być przydługie. W sumie każda twoja historia jest przydługa, nie umiesz
skracać opowieści — zauważyła. Już miała jakoś temu zaprzeczyć, kiedy Kaoru
wywrócił oczami, ponaglając:
— No mówże w końcu.
— Nie wiem, od czego zacząć — wykręcała się.
— Keiko nie wymigasz się — zapewniał Kaoru, znów leniwie się
przeciągając, aż do strzelenia kręgów w kręgosłupie. — Od początku, start —
nakazał, rozkładając się na puchatym dywanie, dziękując, że za miejsce gry
wybrali pokój Fumiko nie Isamu, gdzie czekałaby go tylko twarda podłoga.
Higashiyama zamyśliła się, mrużąc oczy. Chwilę dumała, nim
wypaliła, pośpiesznie na niemal jednym wydechu:
— Itachi jest zazdrosny od tamtych win. Złościł się za
zdjęcia na urodzinach. Potem nosiło go przez powrót Kaoru i tamtejszą imprezę.
Następnie miał wąty o oddanie płyty. Potem był poród, to było nawet okej. Ale w
międzyczasie marudził o wypite drinki. Następnie szału dostał, bo ten dał nogę.
Tuż po tym omal nie wyszedł z siebie przez Akena. I sapał się do mnie o jakieś
flirty. I na sam koniec odstawił awanturę o klucze. I o, to wszystko — dodała
na sam koniec, przestając wyliczać na palcach sytuacje z ostatnich miesięcy.
Isamu przyjął bardzo mało inteligentną minę, która mówiła
sama za siebie i niemal krzyczała, że kurwa,
co?. Kaoru z nie mniejszym oszołomieniem popatrzył wymownie na Fumiko,
która pokręciła głową.
— Nie patrzy tak na mnie, ja nic nie zrozumiałam — wyjaśniła.
— Najpierw marudzicie, że mam za długie opowieści, a jak
je dla was ładnie skracam, to nie łapiecie — oburzyła się, krzyżując ręce. Tak
bardzo starała się podać tylko najistotniejsze fakty, a oni nie docenili tego.
— Może już nigdy więcej nie skracaj historii? —
zaproponował Isamu, otrząsając się z dziwnej miny, która mu została po tej
jakże zrozumiałej opowieści.
— Foch — zakomunikowała, odwracając się do nich tyłem.
— Zmieniam kolor na karo. I ej Keiko nie przejmuj się
nimi. Ja chcę usłyszeć pełną historię z mnóstwem szczegółów — zapewniała,
podpuszczając przyjaciółkę i zgrabnie naprawiając jej zniechęcony nastrój.
— No to wszystko zaczęło się tydzień po moim powrocie z
misji — zaczęła, rozpogadzając się, chętna na opowiedzenie wszystkiego. Kaoru
dyskretnie uniósł błagalny wzrok ku górze, zmuszony do słuchania kolejnej
przydługiej historii z nadmierną ilością nic niewnoszących szczegółów.
Gra spokojnie toczyła się dalej przy akompaniamencie
ciągle gadającej Keiko, która opowiadała dosłownie wszystko. Zaczynając od
wprowadzenia się Sasuke i akcji z plotkami oraz zdjęciami, aż po ostatnią kłótnię
o klucze. Oczywiście były fragmenty, które musiała albo wolała zachować dla
siebie.
Przyjaciele siedzieli osłupiali, przyglądając się Keiko
tasującej karty. Dziewczyna już nawet zdążyła rozdać każdemu po pięć z nim,
jednak towarzystwo nadal milczało. Fumiko, jako pierwsza zdążyła się otrząsnąć
z tej historii. Wprawdzie niektóre fragmenty były jej znane, ale nie
spodziewała się, że to tak wygląda w całości.
— O rany — mruknęła, umiejąc tylko tyle z siebie wydusić.
— A my się dziwiliśmy skąd u ciebie wrzos — podsumował
Isamu, sięgając po wyłożone karty.
— Sądzisz, że to jest powodem? — zapytała nieśmiało,
obawiając się odpowiedzi. Wprawdzie chwilami dopuszczała do siebie takie
rozumowanie, ale nie chciała, aby się okazało, że jej kolor jest podyktowany
nie zdrowiem fizycznym a psychicznym, a jego sprawcą jest Itachi.
— Raczej — mruknął niewesoło, wykładając pierwszy kartę.
— Zmieńmy temat — zaproponowała Fumiko, dostrzegając
nadciągającą ponurą atmosferę, zwłaszcza że Kaoru cały czas milczał, nie
drgnąwszy nawet o milimetr. Źle to wróżyło.
— Hola — warknął, poukładawszy sobie usłyszane fakty. — Ty
chcesz mi Keiko powiedzieć, że wszystko to jest wina Sasuke, który pokłócił się
z Itachi, a że ty się z nim zaprzyjaźniłaś, to teraz go bronisz, przez co
również kłócisz się z Itachim? Powiedź mi, że się przesłyszałem — nakazał
agresywnym tonem.
— Jak teraz to tak ubrałeś — zamyśliła się. W sumie
musiała potaknąć, ale Kaoru dobrał takie słownictwo, że źle to wyglądało. —
Trochę to chyba spłyciłeś.
— Nie no kurwa sympatycznie! — krzyknął, zrywając się do
pionu. — Nie wierzę! Moja pocieszycielska wołowina poszła na coś takiego? —
mówił z oburzeniem i wściekłością, nerwowo krążąc po pokoju oraz wymachując
rękoma. — Kłócisz się z jednym popierdoleńcem o jeszcze większego
popierdoleńca!!!
— Kaoru! — krzyknęła na niego. — Przeginasz.
— Na cholerę ty w ogóle stoisz po stronie Sasuke, broniąc
go. Co on cię obchodzi?
— Jest moim przyjacielem, a wiesz, jakie mam względem nich
zasady — wyjaśniła, również podnosząc się i w buntowniczej postawie stając
naprzeciw przyjaciela.
— Pogrzało cię do reszty — skwitował, bezradnie
rozkładając ręce. — Ty totalnie zbzikowałaś przez to uczestnictwo w normalnych
drużynach. Uchiha przyjacielem, którego będę bronić za wszelką cenę? To są
chyba jakieś jaja.
— Ale o co ci chodzi? — rzuciła zaczepnie, gotowa na
wszczęcie awantury. — Ja mo...
— Kobieto! — krzyknął, łapiąc ją za ramiona w dość bolesny
sposób, wcinając się w ledwo zaczęte zdanie. — Ja z wielkim trudem toleruję
tego patafiana, jakim jest Itachi — oznajmił, mocno nią potrząsając. — Staram się go zaakceptować, ale za nic nie
pozwolę, abyś kolegowała się z tym zjebem. Nikogo gorszego z Uchiha już nie
było?! Jestem w stanie z tolerować tylko Itachiego. On jeszcze w miarę jakoś
wychodzi na tle tej patologicznej rodzinki — rzucił od niechcenia komplementem,
puszczając totalnie skołowaną od szarpania dziewczynę. I nie tylko do tego.
Była przekonana, że za wszystko obarczy winą Itachiego, gdyż na to wskazywała
jej opowieść. Sama nawet czasami myślała, że tak właśnie jest, a tu proszę,
uznał Sasuke za winowajcę.
— Kaoru tak nie można — wtrąciła się Fumiko, ale natychmiast
ucichła widząc jego surowy wzrok. Nie była tak odważna, jak Keiko, aby wtrącać
się w kłótnie. Zwłaszcza że wiedziała o porywczości mężczyzny i ewentualnych
skutkach stracenia nad nią kontroli.
— Przeginasz! — krzyknęła Keiko. — Nie możesz tak mieszać
z błotem całej rodziny.
— Jakoś jeszcze niedawno nie przeszkadzało ci to.
— Czegoś takiego nie mówiłam. Gadki Ody po prostu puszcza
się mimo uszu, toleruje, ale nie…
— Ej, ej — zawołał Isamu, podchodząc do kłócącej się pary,
widząc nadciągającą możliwość przekroczenia granic. — Uspokójcie się! — nakazał,
starając się, wcisnąć między nich. — To nie pomoże rozwiązać sprawy, tylko
jeszcze bardziej ją zagmatwa.
— No właśnie Isamu, gdzie byłeś, kiedy Sasuke ją
omamił?! A nie jeszcze wcześniej, kiedy
Itachi ją uwodził?! Zostawiłem ci jedną dziewczynę do pilnowania, a ty nawet
tego nie umiałeś zrobić!
— No trochę przesadzasz. — Wychyliła się za pleców Isamu,
omijając go, aby móc otwarcie dalej kłócić się z Kaoru. — Przecież o Itachim
już rozmawialiśmy. Obiecywałeś, postarać się go zaakceptować. Obiecywałeś!
— Tak obiecywałem, ale Itachiego i tylko jego. O Sasuke
nie było mowy! I nie — oznajmił pośpiesznie, widząc, jak otwiera usta — jego
nie zaakceptuję. Nie takiego dupka. Spadam stąd — dodał, opuszczając pokój z
trzaskiem drzwiami, na tyle silnym, że stojące nieopodal na półce figurki
zadrżały.
Pod Keiko nogi się ugięły, usiadła na łóżku, załamując
ręce. Tak bardzo była jej teraz potrzebna kłótnia z Kaoru.
— Co go ugryzło? — zastanawiała się na głos Fumiko.
— Nie wiem. Kaoru jest porywczy, ale to było dziwne. To
tak jakby mieszanka jego i Ody. Nawet jak się dowiedział, że jestem z Itachim
nie zareagował tak ostro.
Złość sprzed chwili błyskawicznie uleciała, pozostawiając
smutek i rozgoryczenie. Miała niepohamowaną ochotę rozpłakać się wniebogłosy.
Teraz potrzebowała wsparcia przyjaciół, rady oraz pocieszenia, niekolejnych
kłótni. Odnosiła wrażenie, że ostatnio ze wszystkimi się sprzecza, nie robiąc
nic innego.
— Isamu się wówczas wygadał, więc miał chwilę, aby do tego
się przyzwyczaić, poza tym dla niego olałaś Itachiego — ciągnęła,
przypominając, zbierając przy okazji porozrzucane po podłodze karty.
— Jest zazdrosny — sprostował, z cichym westchnieniem siadając
obok Keiko i delikatnie ją przyciągając do siebie. Bez wahania wtuliła się
mocno, wreszcie otrzymując to, czego potrzebowała.
— O czym ty mówisz? — dopytywała się Fumiko, spoglądając
na nich. — O kogo zazdrosny?
Mężczyzna delikatnie się uśmiechnął, dostrzegając
ciekawską minę uczepionej jego swetra przyjaciółki.
— Jest, jest — potaknął — zawsze był. To jego słodka
tajemnica. Wiem, co mówię — oznajmił,
puszczając oczko w stronę Higashiyamy, która otwierała usta, by zaprzeczyć. —
Tak naprawdę tłumił to od swojego powrotu. Długo wytrzymał, więc wybacz mu.
— Pójdę po coś do picia — rzuciła Fumiko, szybko
ulatniając się z pokoju, adekwatnie odczytując atmosferę.
— Mówisz, że jest zazdrosny o Sasuke? — dopytywała,
niepewna własnych słów.
— I o Itachiego. Tak, tak — przerwał jej znów, nim zdążyła
otworzyć usta — z tym też jeszcze się nie pogodził.
— Ja wiem, że Kaoru nie przepada za zmianami, ale…
— Ale tego jeszcze nie zaakceptował — wtrącił się. —
Potrzebuje czasu, więc nie złość się na niego. Zostałaś mu tylko ty, mieliście
raptem tylko siebie i chciałby, tak na zawsze pozostało. Pamiętasz początki,
kiedy zaczęłaś mnie ciągać ze sobą? — Pokręciła głowa, nie wiedziała, czego
Isamu oczekuje. — Nie trawił mnie. Nawet nie ukrywał tego, że mnie nie znosił i
oficjalnie odciągał cię, chcąc, abyś mnie zostawiła w spokoju. — Keiko zwiesiła
głowę, zażenowana wspomnieniami, pojawiającymi się przez jej oczami. — Był
zazdrosny i to jak diabli. A tak naprawdę potwornie się bał, że zostawisz go
samego w tyle. Teraz jest podobnie.
— Co? Nie ma mowy, abym mogła go porzucić czy odtrącić.
Przecież on o tym wie.
— I co mu po tej wiedzy, jak niepewność ma.
— Ja mu tą niepewność wyperswaduje — zagroziła, gwałtownie
wstając. Jednak Isamu powstrzymał ją, ciągnąć z powrotem na łóżko.
— Pogorszysz sprawę. Nie mów mu, że ci powiedziałem, to
będzie nasza słodka tajemnica. — Przyłożył palec do ust, zamykając jedną
powiekę. — Zgoda?
— Zgoda — mruknęła, wykonując ten sam gest.
— I nie smuć się — poprosił, przytulając dziewczynę. —
Uszka do góry. Kaoru tylko trochę puściły nerwy, nie przejmuj się tym, dobrze?
— Uniósł jej głowę, spoglądając w zmartwione tęczówki. — Nie smuć się. —
Ucałował delikatnie czoło. — Pogadamy z nim.
I wyszedł, mijając się w drzwiach z Fumiko, która wróciła
z tacą ze szklankami i sokiem.
— I jak? — dopytywała, odstawiając naczynia na biurko.
— Tak sobie — rzuciła niepewnie, nadal nie odrywając
wzorku od drzwi. — Ej powiedz mi, kiedy to się odwróciło? Kiedy to on się stał
bohaterem?
Kiedy to ja zaczęłam się, chować za jego plecami? Tego już
nie wypowiedziała na głos. Jednak to było główne pytanie. W przeszłości Isamu
był chorowity i słaby, a Keiko grała rolę jego obrońcy. Mały zapłakany,
prześladowany przez rówieśników chłopczyk z krzykiem i płaczem biegł do niej po
pomoc, chowając się za plecami. A ona wówczas z groźną miną, bez strachu, czy
zawahania podwijała rękawy, rzucając się do bójki. Po czym wracała potłuczona,
aby zapewnić go, że nic się nie stało i pozwolić opatrzyć sobie rany. Z biegiem
czasu Kaoru wreszcie się przekonał, a nawet bardzo polubił go, więc w końcu we
dwójkę szli bronić dobrego imienia przyjaciela, bijąc się za niego.
— Okres dojrzewania był dla niego korzystny — przypomniała
Fumiko, zasiadając obok przyjaciółki. — Bardzo zmężniał i wyrósł.
— I zniknął mój mały zapłakany Isamu, którego trzeba było
bronić — oznajmiła melancholijnie, przypominając sobie te wielkie piękne
niebieskie oczy pełne łez.
— Nawet nie wiesz, jaki on jest teraz dumny. — Spojrzała
na nią pytająco. — Z tego, że wreszcie może się odpłacić. Też nie miałaś
kolorowo, a jednak nie przejmowałaś się tym i mu pomagałaś, przez co było
jeszcze więcej kłopotów. Bardzo to przeżywał i ciężko pracował, aby być tym,
kim jest teraz. Dla niego największe szczęście jest, kiedy przybiegasz,
chowając się za jego plecami, prosząc o pomoc.
Będę twoim bohaterem, tak kiedyś powiedział. Uśmiechnęła
się, opadając plecami na materac. Dlaczego wcześniej na to nie zwróciła uwagi,
że jej mały Isamu dorósł? Może w oczach Kaoru również jest tą małą dziewczynką
z dwoma kucykami, obdartymi kolanami, wyzywaną przez innych i ze znęcającym się
ojcem. Może pora mu przypomnieć, że ma się już dwadzieścia parę lat?
— I sądzę, że nie powinnaś odtrącać Itachiego — dodała,
kładąc się obok niej, oglądając cienie rzucane przez parapetowe rośliny.
Zadbane do tego stopnia, że aż sięgały górnej framugi okna.
— Hę — mruknęła lekko wyrwana z własnych rozmyśleń.
— Mówię, że powinnaś wziąć sprawę we własne ręce i dać
Itachiemu szansę.
— Przecież daję — zauważyła, zerkając kątem oka na lekko
uśmiechniętą przyjaciółkę.
— Ehe, jasne. Niech zgadnę, czekasz na jego ruch? — Keiko
zmieszała się, odwracając głowę w druga stronę, dokładnie w chwili, kiedy
Fumiko spojrzała na nią. — No i właśnie o tym mówię. Jest z Uchiha sądzisz, że
on sam z siebie załapie?
— I co, znów mam z niego wszystko wyciągać? — zapytała z
oburzeniem i zniesmaczeniem. Miała dość odpowiadania samej sobie na zadawane mu
pytania. Przecież on nawet po poprzedniej kłótni nie przeprosił, tylko ona
musiała, przepraszam samą siebie w jego imieniu, a on łaskawie potaknął.
Totalny idiotyzm. — Nie podoba mi się to — kontynuowała, wykrzywiając usta w
niezadowoleniu. — No ile można. Nawet nasz pierwszy raz musiałam na nim
wymusić, bo by się sam nie ruszył. Po-raż-ka.
Fumiko zaśmiała się.
— Tylko tego mu akurat nie wypominaj, bo biedaczek wpadnie
w totalną depresję — tłumaczyła, niemal dławiąc się śmiechem. — Pamiętaj męskie
ego, jest bardzo kruche.
— Nie śmiej się — burknęła, szturchając ją.
— Spróbuj go zrozumieć. W końcu…
— A daj spokój — żachnęła się, wcinając w wypowiedź — ile
można. On tego nie próbuje, więc czemu ja muszę?
— Ej nie przerywaj — oburzyła się, lekko unosząc głos. — Chodzi
o to, że jesteście ze sobą dość krótko i każde z was jest przyzwyczajone do
innego sposoby wyrażania się. Dawny sposób życia tak łatwo nie znika, trzeba
czasu, aby dostosować się do innych warunków. Zresztą on sporo czasu
potrzebuje, aby dostosować się do ciebie. Pamiętaj, ty jesteś energiczna,
otwarta i o wszystkim powiesz, on taki nie jest.
— Gadasz tak, jakby była nową parą butów, które go
obcierają, bo się jeszcze nie rozchodziły — skomentowała dość przybitym tonem
głosu. — I mam już dość tych rad! — krzyknęła, uderzając pięściami o materac. —
Każdy mi radzi pogadaj z nim, postaraj się dostosować, zrozum go. A dlaczego on
tego nie może? Co ja mam być tą uległą kurą domową, która potakuje swojemu
mężusiowi we wszystkim? Nie bawię się tak — dodała, markotniejąc i przewracając
się na brzuch. — Niech on też się postara. Dlaczego tylko ja mam się
dostosowywać i pamiętać, że przecież mamy inne charaktery?
— No już, już — oznajmiła Fumiko, poklepując przyjaciółkę
po ramieniu. — Może po prostu mu to powiedź. Wykrzycz mu w twarz, że się nie
stara. Ewentualnie zagroź czymś.
— Mówisz — zamyśliła się.
— Z resztą zauważ, że tak naprawdę pokłóciliście się o
osobę trzecią. To bezpośrednio was nie dotyczyło, tylko pośrednio.
— Hm…
***
— To jak, masz mi coś do powiedzenia? — zagadał, z gracją
zeskakując z ramy huśtawki.
— Spadaj — mruknął, próbując czubkiem buta sięgnąć kamyk.
Niestety udało się tylko wywołać zgrzyt protestu w starej huśtawce, na której
siedział.
Isamu klapnął obok, bez krępacji leciutko bujając się.
— Wzięło cię na tani sentyment — podsumował, spoglądając
przed siebie, gdzie za łysymi koron drzew dostrzegał zarys górnego piętra
budynku ich organizacji. Będąc dzieciakami, lubili tu przychodzić właśnie ze
względu na ten widok. Wówczas Keiko upierała się na huśtanie do granic
możliwości, bo jak twierdziła można dojrzeć szyld Kindersów równocześnie będąc
ponad nim. Drobnostka, totalnie błaha, ale w tamtych chwilach dla nich było to
powabem czegoś niesamowitego.
— Raczej spodziewałem się, że będę musiał cię siłą
powstrzymywać od rękoczynów — kontynuował niezrażony milczeniem przyjaciela. —
Coś nie tak? — dopytał, wyczuwszy spojrzenie na sobie, bardzo wymowne sugerujące,
że jest kretynem. — No nie powiesz mi, że nie chcesz Sasuke obić nosa, a
Itachiemu wszcząć awantury.
— Ten pierwszy nie wiem gdzie mieszka, a co do tego
drugiego, to byłoby zbyt proste. Tak po prostu dziecinnie wydrzeć się na niego.
— Kaoru nie kombinuj czegoś, proszę cię. Wiesz, że ona
będzie wściekła.
— Już jest — przypomniał smętnym głosem, z całych sił
uderzając kamyk, który z głośnym łoskotem odbił się od metalowego elementu
zjeżdżalni.
— Bardziej skołowana, minie jej — zapewniał spokojnie.
— Ej Isamu — zaczął spokojnie, zeskakując z huśtawki —
powiedz mi jedno — poprosił, odwracając się do mężczyzny przodem. — Dlaczego,
żeś kurwa do tego dopuścił? — wycedził przez zaciśniętą szczękę, łapiąc go za
materiał kurtki na wysokości mostka, szarpnięciem zmuszając do zajęcia pozycji
pionowej. — Prosiłem tylko o zaopiekowanie się jedną dziewczyną, o nic więcej.
Spojrzał mu hardo w oczy, nawet przez moment nie zląkłszy
się jego utraty samokontroli.
— Powiedz mi, dlaczego ci to nie przeszkadza? — ciągnął
rozżalonym tonem, agresywnie nim szarpiąc. Tym razem Isamu zareagował, nadął
policzki, aby następnie spokojnie i powoli wypuścić z nich powietrze. Wywołany
tym podmuch wiatru był na tyle silny, że Kaoru wylądował na zjeżdżalni. To nie
było nic w tym nadzwyczajnego, naturą Orinoke w końcu było powietrze, z
łatwością nim manipulował. Mężczyzna podniósł się, łypiąc na przyjaciela
złowrogo, jakby, co najmniej patrzył na przeciwnika, żeby nie rzec wroga.
Przeniósł ciężar ciała na wysuniętą do przodu nogę, prawą rękę cofnął,
zaciskając palce w pięść. Przyjął pozycję wyjściową, gotów rzucić się na Isamu,
co nie umknęło jego uwadze.
— Skoro dzięki temu masz się poczuć lepiej, to wal —
oznajmił, rozkładając ręce na wznak, całkowicie odsłaniając się. Kaoru opamiętał
się i mamrocząc coś niewyraźnie, zniszczył bojową postawę. Powłócząc nogami,
niemalże szorując nimi po gumowej wykładzinie placu zabaw, dotarł na ławkę,
ciężko na nią opadając.
— Nie mam już nastu lat, umiem się kontrolować — burknął,
zadzierając głowę ku górze, obserwując spokojny lot zabłąkanego gołębia po
pustym nieboskłonie.
— Szacun — oznajmił lekko rozbawiony, siadając obok. — To
i tak wyczyn, że tyle się powstrzymywałeś. Ile to tygodni? — dokuczał, niemalże
jawnie naigrywając się z jego wybuchowego temperamentu.
— Spieprzaj na jodłę.
— No już, już, wyżal się. — Poklepał go po ramieniu,
również spoglądając na niebo, pozbawione, chociażby jednej chmurki. Widzieli
obaj to samo, czysty intensywny błękit. Dla Isamu będący bezkresem zachęcającym
do zdobycia, a dla Kaoru pustką bez możliwości ucieczki.
— Naprawdę to ci nie przeszkadza? Nie masz z tym żadnego
problemu?
— Nie powiedziałbym, że to mi się podoba, że nie mam z tym
żadnego problemu i to w stu procentach akceptuję. Nie ufam Itachiemu i
wolałbym, aby trzymała się od kogoś pokroju Sasuke z dala, ale wierzę w nią i
jej bezgranicznie ufam. Skoro ona tak zdecydowała, jest tego pewna na tyle, aby
być gotową do starcia z Josuke w pełnym wymiarze tego znaczenia, to ja mówię
tak.
— Ja nie potrafię się tak łatwo z tym pogodzić — odparł
przybity, zdając sobie sprawę ze swoich wad i słabostek.
— Nigdy ci to nie przychodziło z łatwością — przypomniał,
śledząc stadko ptaków zataczających kręgi, na granicy pola widoczności. —
Miewałeś trudności z zaakceptowaniem nawet nowych członków. Pamiętasz Odę i
jego pierwszy dzień? Na samym wstępie skoczyliście sobie do gardeł.
— A potem Keiko nas tak za uszy wytarmosiła, że prawie je
pourywała.
— I zmusiła was do wysprzątania swojego składziku z
pająków, za karę, bo nie chcieliście siebie przeprosić.
Zamilkli z delikatnymi uśmiechami wspominając stare dobre
czasy. Jednak za chwilę Kaoru spochmurniał, prostując się, by sekundę później
zgiąć się do przodu, opierając czoło o splecione dłonie, oparte o kolana.
— Ale ja nie chce — wyszeptał załamany. — Obiecałem jej,
ale ja nie chcę go zaakceptować.
— Trochę więcej wiary. Przecież wiesz, że ma dobrą
intuicję, jeśli chodzi o dobierania przyjaciół.
— Wiesz, że oskarżę Fumiko o zepsucie mojego szczęścia? —
zagroził, kątem oka zerkając na Isamu nadal rozłożonego na ławce ze wzrokiem
utkwionym w pustce błękitnego nieba.
— A oskarżaj — rzucił od niechcenia. — W końcu to ona
chciała z niej zrobić normalną.
— I nawkładała jej do głowy bredni o flirtach,
spódniczkach i randkach. Gdyby nie ona nadal miałbym moje szczęście skaczące po
drzewach i nierozumiejące pojęcia mężczyzna.
— Kaoru, żadne z nas nie ma już dziesięciu lat —
sprostował, przyjmując bardziej poprawną pozycję.
— Jak mi zaczniesz walić pouczającą gadką, to ja stąd
spadam.
— A w sumie to z chęcią bym ci coś nagadał o tej twojej
zazdrości i nieumiejętności kontrolowania się. I ty niby jesteś tym super
shinobi, który potrafi zapanować nad każdą emocją, dlatego sprawdzasz się w
roli długoterminowego szpiega.
— Doskonale wiesz, że misje rządzą się swoimi prawami.
— Chciałbym, chociaż raz zobaczyć, te twoje słynne
opanowanie w stosunku do nas. To byłoby interesujące widowisko.
— Masz zamiar…
— W sumie to tak — wtrącił się w słowo, podnosząc się z
ławki. — Choć na kebsa — dodał, wciskając ręce w kieszenie kurtki i z lekko
łobuzerskim uśmiechem, spoglądając na Kaoru. Ten tylko prychnął głośno,
odwracając głowę, aby ukryć unoszące się lekko kąciki ust.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz