W ramach ogłoszeń, chciałabym poinformować, że pojawiła się zakładka "o nas", do której serdecznie zapraszamy. Oprócz standardowego tekstu, można też zadawać nam pytania, na które z chęcią odpowiemy.
A teraz zapraszam do lektury i pozdrawiam.
Akari
_______________________________________________________________
Z charakterystycznym gestem,
przygryzania paznokcia na kciuku odczytywała dostarczone dokumenty. Orzechowe
oczy uważnie śledziły tekst, wers po wersie. Zmarszczone czoło wskazywało na
dokonywaną analizę. Lekturę zakończyła cichym przekleństwem, odkładając papier.
Pochyliła się bardziej nad biurkiem opierając o niego łokcie, aby na
splecionych dłoniach ułożyć brodę. Wpatrywała się intensywnie w leżące obok
siebie dwa raporty. Ten po lewej dostarczony przez Korzeń, był podpisany
drobnym, nieczytelnym, zbitym pismem. Natomiast na dokumencie po prawej
widniało zamaszyste, duże, pełne zawijasów nazwisko dowódcy Kindersów. Tsunade
od dłuższego czasu analizowała oba sprawozdania. Cały problem polegał na tym,
że rzeczywistość opisana w dokumentach różniła się między sobą, dość
diametralnie. Danzo zarzucał Kindersom wtrącanie się w jego kompetencję.
Oskarżał o atakowanie Korzenia, gdy ci wykonywali powierzone im zadanie
nokautowania Uchihów. Obarczał ich winą za śmierć członków klanu, których
rzekomo z premedytacją zabijali. Przy okazji zarzekając się, że nikt z jego
ludzi nie zabił żadnego Uchihę ani Kindersa. Natomiast Josuke dokonywał
dokładnie odwrotnych oskarżeń. Przedstawiał dowody na zdradę Korzenia, niewywiązywanie
się z powierzonego zadania i utrudnianie pracy jego podwładnym.
Tsunade gwałtownie wygięła się do tyłu, opadając plecami o
oparcie fotela. Westchnęła głośno. Wprawiając w ruch niewielkie kółeczka w
krześle odwróciła się twarzą do okna. Spoglądała w błękit nieba i przelatujące
po nim gołębie. Nie wiedziała jak zareagować na powstałą sytuację. Nie było jak
zanegować ani potwierdzić przedstawianych dowodów. Równie dobrze oboje mogli
mieć rację, albo żaden z nich. Przeczucie jej kazało skłonić się ku wersji
dowódcy Kindersów, lecz będąc Hokage nie może osądzać na podstawie intuicji.
Znała Danzo nie do dziś, trzeba go mieć stale na oku.
— Wejść — krzyknęła usłyszawszy pukanie.
— Przepraszam wielmożną, oto lista Uchihów — oznajmiła
Shizune wchodząc w głąb gabinetu. Blondynka odwróciła się w jej stronę,
odbierając plik kartek. Przeskakiwała wzrokiem po imionach członków klanu
Uchiha, skupiając się bardziej na dopiskach znajdujących się po myślnikach i
kolorach. Na czarno pojmani i przebywający w więzieniu. Na niebiesko ci, którzy
nie chcieli wziąć udziału w zamachu i poddawali się od razu. Na czerwono
zabici.
— Jak wyglądają statystyki? — zapytała odkładając spis.
— Skapitulowało dziesięciu Uchihów. Byli przerażeni i
skłonni do współpracy, więc zostali wpuszczeni do domów. Reszta przebywa w
lochach pod wioską, pilnowana przez odpowiednie oddziały. Na prośbę Shisui
został zamknięty razem z nimi. Były wobec niego podejrzenia, więc chcąc się ich
pozbyć, sam wystąpił z propozycją potraktowania go jak jednego z nich.
— Tak, tak, pamiętam — mruknęła przypominając sobie
rozmowę z nim. — Co ważniejsze, ilu mamy zabitych?
— Sporo jest rannych, pięciu znajduje się pod intensywną
opieką medyków, lecz ośmiu jest na czerwono. Pięciu z nich ciała odnaleźliśmy,
trzech pozostałych szukamy.
— Rozumiem.
Blondynka podniosła się podchodząc do okna. Uchyliła je
wyglądając na skąpane w słońcu uliczki Konohy, po których spacerowali cywile,
biegały dzieci, przechadzali się shinobi. Niby wszystko żyło w sielance.
Jednak, po wiosce krążyły plotki. Ludzie szeptali, przekazując sobie coraz to
bardziej ubarwione opowieści. Stosowana metoda pozbawiania przytomności była
skuteczna, lecz jeśli spotykały się osoby, które twierdziły, że widziały walki
shinobi, po czym budzili się nagle na środku ulicy. Cóż, trudno doszukiwać się
przyczyn naturalnych czy zbiegu okoliczności. Zwłaszcza, jeśli podobna historię
słyszy się od piątej osoby. Niestety taka akcja, jak udaremnienie zamachu przeprowadzana
w centrum, nie mogła obejść się bez świadków. A co najbardziej martwiło Hokage,
dochodziło do zabijania cywilów. Podsumowaniem całej nocy było piętnaście ciał.
— Piętnaście — mruknęła gorzko, odwracając się w stronę
swojej asystentki. — Co z tymi plotkami? — zapytała podnosząc z biurka
filiżankę z dawno już wystygnięta herbatą.
— Na razie, aby nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeć
rozpowiedzieliśmy, że cała policja udała się niezwłocznie na ważną misję do lorda
feudalnego.
— Rozumiem.
W pomieszczeniu zapadła cisza, zakłócana odgłosami z
zewnątrz i nagłym pukaniem.
— Wejść — nakazała zasiadając w fotelu, skąd jej wzrok
padł na dwójkę mężczyzn, którzy spokojnym krokiem weszli do środka. Tsunade
przyjrzała się im obu. Z twarzy Danzo jak zwykle nic nie potrafiła odczytać.
Stał spokojnie, niezruszony, podpierając się o drewnianą laskę. Zamknięta
powieka i posągowe oblicze, towarzyszyło mu niemal od zawsze. Natomiast na
twarzy Josuke prezentowała się powaga oraz skupienie. Luźna, lekko niedbała
postawa, nie odwróciła uwagi od pełnych zmartwień tęczówek. Blondynka zdawała
sobie sprawę z tego, że mimo powstrzymania Uchihów fioletowowłosy nie ma
powodów do zaszufladkowania tej misji, jako sukces. Danzo był inny, zawsze
znajdował powody do zadowolenia, nawet, jeśli nie wszystko poszło po myśli.
— Wzywałaś wielmożna — oznajmił zabandażowany, przerywając
milczenie.
— Owszem — odparła zerkając na ich raporty, nadal
rozłożone na biurku. — Ostatnia misja nie zakończyła się całkowitym sukcesem —
oznajmiła mierząc ich przenikliwym spojrzeniem, od którego większość shinobi
dostawała dreszczy. — Wasze sprawozdania… — urwała, wahając się, — dość się
różnią. Z takich a nie innych okoliczności, nie jestem w stanie dowieść, który
z was ma rację. W takim wypadku, zostaniecie oboje przykładnie ukarani. —
Umilkła na chwilę przypatrując się im, a w szczególności Danzo. Wiedziała nie
od dzisiaj, że jemu ufać nie można. Była świadoma prowadzonej własnej polityki,
skupiającej się na korzyściach. Starała się przy trzymać jego organizację w
ryzach. A po ostatnich wydarzenia przeprowadzić ciche śledztwo w jego sprawie.
Uważała, że Danzo coś knuje.
— Misje dla Korzenia zostają zawieszone do odwołania.
Dodatkowo twoi ludzie wezmą udział w serii treningów prowadzonych pod moją
jurysdykcją. To mi da możliwość upewnienia się, że działają zgodnie z prawem i
rozkazem.
Danzo potaknął, nie wypowiadając ani słowa. Kara dla niego
nie stanowiła przeszkody. W końcu odniósł połowiczy sukces. Nie udało się
wyeliminować znacznej ilości Uchihów, ani Kindersów, a do tego poniosło się
jednoosobową stratę. Jednak ośmiu posiadaczy sharingana nie żyje, z czego trzy
ciała należą do niego. Policja zniknęła z ulic na pewien czas. Hokage nie ma
dowodów przeciw Korzeniowi. Dodatkowo znienawidzona organizacja została
pociągnięta do współodpowiedzialności i zostanie ukarana a jej reputacja
podważona.
— Natomiast Kindersi — oznajmiła przenosząc wzrok na
Josuke, — mają wziąć odpowiedzialność za krążące wśród cywilów plotki. W
przeciągu kilku dni w gazetach ma się ukazać wasze wyjaśnienie. Musi być
wiarygodne, na tyle, aby szybko ukrócić krążące historie.
— Tak jest — odparł skinąwszy głową.
— To wszystko. Możecie się rozejść.
Mężczyźni nieznacznie się pokłonili opuszczając gabinet.
Danzo swoim zwyczajem powoli poruszał się postukując laską, zaś fioletowowłosy
pośpiesznie udał się do siedziby Kindersów.
— To była ciężka decyzja. — Westchnęła opadając całym
ciężarem na oparcie fotela, które odgięło się skrzypiąc głośno.
— To może ja zaparzę pani świeżej herbaty? — zaproponowała
zabierając wypity do połowy zimny napój.
— Co z tym przysłanym z Suna? — zapytała zatrzymując
Shizune, kładąca już dłoń na klamce.
— Chodzi o tego przedstawiciela klanu Endo? — Tsunade
pokiwała głową. — Przesłuchał jeszcze paru innych Uchihów i oznajmił, że
wszystko już wie i wraca do siebie.
— Kazekage wystarczą takie dane? Wprawdzie Fugaku podczas
przesłuchanie niewiele mógł powiedzieć na temat tej organizacji z Suna, z którą
spiskował.
— Najprawdopodobniej będą musiały. Sam Endo potwierdził,
że Fugaku mówi prawdę i więcej po prostu nie wie.
— Rozumiem. Wyślij do Gaary podziękowania za przysłanie
jego. Okazał się pomocny podczas rozmów z Uchihą. Dzięki czemu wszystko
przebiegło sprawniej.
— Oczywiście, zaraz się tym zajmę.
***
Josuke jak burza wpadł do siedziby. Przestraszony portier
aż podskoczył w krześle, niezgrabnie zrywając się do pionu.
— Witam pana — oznajmił prostując się na baczność.
— Wysłać Danara do mnie — odparł chłodno. Nie zatrzymując
się, ze sporym rozmachem otworzył drzwi wchodząc na długie korytarze.
Sprężystym pośpiesznym krokiem udał się do swojego gabinetu, gdzie padł na
fotel. Zły na to, że Danzo się upiekło,
przeklął uderzając mocno pięścią w biurko. Pojedyncze kartki pofrunęły do góry,
luźno leżące przybory do pisania poturlały się a butelka z wodą przewróciła
spadając z blatu. Potoczyła się pod otwierane drzwi, gdzie wchodzący mężczyzna
podniósł ją.
— Aż tak źle? — zapytał odstawiając przedmiot na miejsce.
— Uznała, że nie umie stwierdzić, kto jest winny.
Wyobrażasz to sobie? To jakaś kpina — żachnął się podnosząc głos. — Ośmiu
Uchihów nie żyje, pięciu cywilów zabitych — zaczął wymieniać na palcach
poniesione straty, — połowa naszego oddziału na intensywnym leczeniu a Kristena
znaleźliśmy martwego. A ona, co robi?! — krzyknął wskazując ręką na zachód w
stronę głów kage. —Zawieszam misje dla Korzenia do odwołania — odparł
przedrzeźniając głos Tsunade. — To jest kurwa jakaś kpina! — wrzasnął uderzając
ponownie pięścią w stół, tym razem zrzucając leżącą na rancie komórkę, którą
zapomniał ze sobą zabrać.
— Josuke, spokojnie — odparł, znów schylając się, aby
podnieść przedmiot.
— Do tego uznała, że w ramach kary mamy utopić się w błocie
i ponieść winę za to, że cywile widzieli walki. Gdyż ten pieprzony Korzeń nie
wie, co to skrytość!
— Napij się — polecił wręczając przełożonemu szklankę z
brandy. — To ci pomoże — zapewniał.
Josuke odebrał przedmiot wypijając zawartość jednym
łykiem. Następnie wystawił rękę, niemo informując, aby dolał. Danar odebrał
szklankę i podszedł do niewielkiego barku mieszczącego się za drzwiami. Kolejna
porcja alkoholu zadziałała. Fioletowowłosy odchylił mocno głowę do tyłu, kładąc
ją na oparciu i wlepiając wzrok w sufit.
— Jakieś pomysły? — zapytał delikatnie kręcąc się w
obrotowym fotelu.
— Będzie ciężko. Ludzie nie kupią kitu o oparach
wywołujących omamy. Ściema o jakiś ćwiczeniach treningowych również nie
przejdzie.
— Wiem, co nie wypali. Dawaj pomysły na
coś, co da się przepchać.
Nastała chwila ciszy. Danar intensywnie
analizował każdą możliwą wymówkę, starając się wybrać taką, która nie pogrąży
wizerunku organizacji, ale też spełni wymagania Hokage. Za to myśli Josuke
krążyły wokół kilku pokojów na niższych kondygnacjach, gdzie Nerin zajmował się
rannymi. Zastanawiał się również, co powie matce i młodszej siostrze Kristena.
Chłopak na szczęście czy nie szczęście, jako nieliczny z pięciostopniowców
posiadał rodzinę, którą w takim wypadku trzeba powiadomić.
— Przepraszam, ale to będzie nasze
jedyne wyjście.
— Co? — odparł zerkając na asystenta,
wzbudzony ze swoich przykrych rozmyślań. Danar westchnął rozumiejąc, że
fioletowowłosy znów go nie słuchał.
— Nie mam innego wyjścia. Musimy
zmieszać się z błotem.
— Co masz na myśli?
— Ogłosimy, że to grupka dzieci od nas,
samowolnie przeprowadziła atak na przypadkowych ludzi, zamykając ich w
genjutsu.
— To nas pogrąży. A do tego jest
naciągane.
— Zdaję sobie z tego sprawę, jednak nie
sposób inaczej wiarygodnie wyjaśnić tych incydentów. Dla masy laików, którzy
nie wiedzą, co do genjutsu ani jak do końca działają shinobi, to wystarczy.
— Danar. I tak ostatnimi czasy mamy mało
chętnych. Nie dawno odbył się Dzień Promocji, więc liczymy na poprawę sytuacji
na zbliżającej się niedługo rekrutacji. Nie możemy się pogrążyć tuż przed nią.
Przecież widzisz, co się dzieje. Piątego stopnia została garstka. W porównaniu
do tego, co było, gdy całą ekipę z Keiko awansowałem. Czwarty i trzeci stopień
utrzymuje się niemalże niezmienny. Nie ma, kogo z drugiego awansować. Do
pierwszego przyjęliśmy ludzi, którzy w ogóle nie powinni tu być. Pomijając już
fakt, że ludzie z pierwszego i drugiego stopnia padają jak muchy.
— Nie mamy wyboru — odparł głosem pełnym
żalu. Wiedział, w jakiej sytuacji znajduje się organizacja, ale wolę Tsunade
muszę wykonać. — To jedyne rozwiązanie, które uciszy szybko i pewnie plotki.
— Nie jestem tego pewien — mruknął
zastanawiając się. — A wiesz, jakie wywoła to plotki o nas? Już słyszę te
szepty. Ci Kindersi to banda patałachów, nie umieją utrzymać swoich w ryzach,
nie to, co ANBU. Przyjmują do siebie niedoświadczonych dzieciaków to tak mają.
Sami sobie są winni. A potem się dziwią, że mają taką reputację. Bla. Bla. Bla.
Do tego na pewno wyciągnął masę starych hec, które koniecznie trzeba odświeżyć,
bo pójdą jeszcze, nie daj boże w zapomnienie.
— Przykro mi.
— Eh. Skoro tak musi być. Spróbuj tylko
napisać tylko to tak, abyśmy jeszcze, jako tako zachowali twarz.
— Oczywiście. Postaram się jak tylko
mogę.
— Zuch chłopak — odparł uśmiechając się
delikatnie. — Musisz to zrobić jak najszybciej — dodał wstając.
— Tak jest — oznajmił, zapisując
wytyczne w wiecznie noszonym na rękach kalendarzu.
— Powodzenia — rzucił nim zniknął za
drzwiami. Swoje kroki skierował ku schodom udając się do Nerina zobaczyć, co z
przyjaciółmi. Uważał tą misję za niemalże kompletną porażkę.
Szatynka przy asekuracji dwóch mężczyzn
w białych fartuchach wychodziła z wodnej kapsuły. Stanęła niepewnie, na lekko
drążących nogach.
— Spokojnie — powiedział Nerin łapiąc
tracąca równowagę dziewczynę. — Dzięki szybkiej interwencji Isamu, bez problemu
udało ci się wylizać z ran. Nieźle cię tym prądem potraktowali.
— Przeklęty Korzeń — warknęła zaciskając
pięści. Nie mogła wybaczy sobie tak łatwego znokautowania. Niestety elektryczne
techniki, są jej słabością. Przez co wytrwale ćwiczyła odporność na to,
wiedząc, czym jest pięta achillesowa. Stąd nie potrafiła pogodzić się z taką
porażką.
— Zwyczajowo, za trzy dni na kontrolę —
przypomniał poprawiając okulary.
— Tak, tak — mruknęła odbierając od
asystenta krótki szlafrok, którym okryła nagie ciało. Powiodła wzrokiem za
medykiem oglądającym stan osoby w sąsiedniej kapsule. Patrzyła na rudowłosego
przyjaciela pływającego z lekko żółtawej wodzie. Nadal nie odzyskał
przytomności, a ilość powbijanych w różnych miejscach igieł z dożylnym dostarczaniem
leków, powiększyła się.
— Jak on się trzyma? — zapytała ostrożnie
podchodząc do ogromnego cylindra. Starając się nie poślizgnąć na ściekającej z
niej wodzie.
Nerin podniósł okulary przecierając
powieki. Stan mężczyzny był trudny do leczenia. Nabawił się wewnętrznych
popatrzeń, do tego rozległych. Najprawdopodobniej, kiedy chciał zneutralizować
technikę ognistą, wypluł z ust pokłady wody. Niestety siła płomieni była
większa, więc woda wyparowała, a część żaru musiała dostać się do płuc.
— Będzie dobrze — zapewnił poprawiając
szkła.
— Liczę na ciebie. — Wtuliła się w ramię
mężczyzny. Rozumiejąc, że więcej nie powie, bo nie może, ale wierzyła w niego i
jego umiejętności. — To ja lecę na trening — dodała odwracając się gwałtownie.
— Keiko nie wolno ci! — krzyknął
asystent, pośpiesznie za nią ruszając. Nerin nie reagował, wiedział, jaka jest
dziewczyna, a potrafiła być uparta. — Stój! — nakazał widząc jak łapie za
klamkę. W tej chwili drzwi gwałtownie otworzyły się. Higashiyama trzymając
metalowy element poleciała do przodu, wpadając prosto na wchodzącego Josuke.
— Widzę, że z tobą już wszystko dobrze —
zagadał uśmiechając się.
— Tak jest — odparła prostując się i
salutując. — Jestem gotowa na morderczy trening, za karę, że tak łatwo dałam
się pokonać.
— Nie jesteś — mruknął Nerin odczytując
parametry z maszyny.
— Przepraszam — zaczęła pochylając
głowę, — za to… — urwała czując jak przełożony czule ją głaszcze.
— Jak reszta? — zapytał wchodząc w głąb,
wymijając zdezorientowaną dziewczynę.
Medyk nie odpowiedział. Westchnął
ciężko. Machnął na asystenta, który podszedł podając czarną podkładkę z
podpiętymi papierami.
— Sam zobacz — polecił przekazując
przełożonemu raporty o stanie zdrowia pacjentów. Josuke odebrał to,
przeglądając dane z mocno ściągniętymi brwiami. Keiko obserwowała mężczyzn z
rosnącym niepokojem.
— Co się dzieje? — zapytała niepewnie,
wykonując krok w ich stronę. — Co się
dzieje? — powtórzyła stanowczo, zbliżając się o kolejne kilkadziesiąt
centymetrów.
— Po tamtej nocy, nie wszyscy wrócili.
Jej źrenice rozszerzyły się mocno.
Patrzyła z niedowierzaniem na Josuke, który unikał kontaktu wzrokowego. Stała
chwilę zupełnie zaskoczona, aby nagle, gwałtownie odwrócić się i wybiec z
pomieszczenia. Biegła nie zważając na to, że jest w samym szlafroku, na boso a
z ciała oraz włosów kapie woda. Nie wyrobiwszy na zakręcie, ślizgiem wpadła na
przeciwległą ścianę. Odepchnęła się od niej łapiąc za klamkę najbliższych
drzwi. Z impetem wbiegła do środka. Stanęła na środku pomieszczenia rozglądając
się jak w amoku.
— Isamu! — krzyknęła dostrzegając
blond włosom czuprynę. Z rozbiegu rzuciła się przyjacielowi na szyję,
przygniatając go do łóżka. — Tak się cieszę, że cię tu zastałam — szeptała
wtulając się mocno w mężczyznę.
— Panno Higashiyama! — rozległ
się donośny i stanowczy kobiecy głos. — Pan Orinoke ma połamane żebra.
Natychmiast masz go puścić.
— Tak, tak — odparła machając
lekceważąco ręką na Tai, kolejną asystentkę głównego medyka. Pacjenci zaśmiali
się widząc ze zrezygnowania wywracającą oczami kobietę.
— Mój ty nadobny, kwiatuszku
wodolubny — oznajmił blondyn uśmiechając się uroczo i odgarniając mokre kosmyki
z twarzy szatynki. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech ukazując białe zęby.
— A z nami to się już nie
przywita.
— Swojego rycerza w białej
pościeli znalazła, to reszta mało ważna.
— No wiecie, co? — oburzyła się
podnoszą do pionu i buńczucznie układając dłonie na biodrach. — O was też się
martwiłam — dodała obściskując każdego po kolei. — A gdzie reszta? — Rozejrzała
się po sali.
— Nieprzytomni leżą gdzie
indziej, część została już zwolniona. A…
— A? — powtórzyła przyglądając
się przyjacielowi. Wszyscy nagle zmarkotnieli, uśmiechy poznikały, wzrok
pouciekał.
— Miła ma — oznajmił Isamu
przywołując ją do siebie gestem ręki. Podeszła siadając na skraju łóżka,
pozwalając by ją objął. Wiedziała, co ma nadejść. Zacisnęła dłonie na materiale
szlafroka, czekając na te jedno imię. — Kristena dopadli — wyszeptał
przytulając mocniej. Zagryzła zęby, ściskając mocniej pięści, zamykając
powieki. Nienawidziła tego. Momentu, kiedy przychodzą wieści o śmierci jednego
z nich. Wszyscy byli szkoleni na takie sytuacje, jednak przyjaciel jest
przyjacielem i zawsze boli.
***
Itachi siedział w kuchni czekając
aż woda na herbatę zagotuje się. Dom wydawał się teraz taki pusty, odkąd Fugaku
przesiaduje zamknięty w lochach pod Konohą. Cała ulica klanu jest wyludniała.
Spacerują po niej jedynie starcy, dzieci i część kobiet. Większość mężczyzn
została zatrzymana, tylko nielicznych dezerterów rodziny wypuścili. Ciągle
zastanawiał się jak będzie wyglądało życie, gdy wszyscy wrócą do domów. Sasuke
zdradził, czego ojciec mu nie wybaczy. Władze wioski będą patrzeć
nieprzychylnie na klan. Nie wiadomo, jaka będzie opinia publiczna. Na razie
szepty krążą wokół innych tematów niż brak policji, lecz wkrótce i o tym zaczną
się plotki. Mało tego dopadły go wyrzuty sumienia. Shizune go poinformowała o
śmierci ośmiu Uchihów. To, aż ośmiu krewnych, osiem pogrzebów, osiem Ordzin
opłakujących zabitego. Czuł się po części winny za to. O ile przed zamachem nie
miał dylematu, aby iść do Hokage i powiedzieć o planowanym zamachu, tak teraz
rozważał czy dobrze postąpił. Może gdyby Kindersi i ANBU nie byli na to
przygotowani, nikt z rodziny by nie ucierpiał. Może gdyby miał lepszy kontakt z
ojcem i potrafił wpłynąć na jego decyzje, w ogóle by nie było zamachy. A może…
I taki myśli dręczyły go non stop. Nie wysypiał się ostatnio, co jeszcze
bardziej potęgowało zestresowanie.
Westchnął spoglądając na niebieski
płomień pod czajnikiem. Wrócił wspomnieniami do wizyty w lochach.
Po wcześniejszych uzgodnieniach z Hokage dane mu było zobaczyć się z
ojcem. Stąd teraz wraz z oddziałem ANBU schodził krętymi schodami do podziemi
Konohy, gdzie ukryli pojmanych Uchihów. Zamaskowany mężczyzna poprowadził go na
najniższe kondygnacje. Pochodnie umieszczone w kinkietach rzucały pomarańczową
poświatę na ponure oblicza członków klanu, zamkniętych w celach. To tutaj w
czterech osobnych i oddalonych od siebie pomieszczeniach, przebywali
najważniejsi oraz najsilniejsi przedstawiciele klanu. W jednej z nich na własne
życzenie siedział Shisui. Chciał tym zdjąć z siebie podejrzenia o
współpracowanie z Hokage. Doprowadzić do tego, aby reszta rodziny mu zaufała.
— Masz pięć minut. Obserwujemy cię — oznajmił ANBU otwierając
zwyczajowe metalowe, kratowane drzwi do celu. Po nich zaś pchnął drugie,
szklane, dźwiękochłonne, aby więzień niczego nie mógł usłyszeć z zewnątrz.
Itachi wszedł powoli patrząc na siedzącego na pryczy ojca. Miał zwieszoną głowę
i wyraźnie był pogrążony w swoich ponurych myślach. Długowłosy odchrząknął
zwracając na siebie uwagę.
— Itachi? — zapytał podnoszą głowę. — Jak to się stało, że tu jesteś?
Syn wskazał wzrokiem na strażnika obserwującego ich za oszklonej ściany.
Fugaku zrozumiał, więc wstał zasiadając naprzeciwko przy niewielkim drewnianym
stoliku.
— Czemu starszyzna żyje?
— Przepraszam cię ojcze — odparł pochylając głowę w całkowitym geście
szacunku i skruchy. Miał już przygotowany przebieg rozmowy. Te pytanie było oczywistością,
więc zawczasu wymyślił usprawiedliwienie. — Nie wiem skąd się o tym dowiedzieli,
lecz władze były przygotowane na nasz zamach. W budynku nie było starszyzny,
tylko pułapka. W środku czekały oddziały Korzenia. Po pozbyciu się ich,
dokładnie przeszukałem wszystkie pomieszczenia. Ani śladu bytności kogokolwiek.
Uznałem, że musieli gdzieś ich przenieść, a że takie dostałem od ciebie
zadanie, to nie mogłem zawieść i wrócić z pustymi rękoma. Zacząłem szukać na
własną rękę. Niestety nim ich odnalazłem, doszły mnie słuchy, że zamach został
udaremniony i wszyscy Uchiha pojmani. Przepraszam ojcze, że cię zawiodłem —
wyjaśnił pochylając głowę jeszcze bardziej, pozwalając by kosmyki włosów
ułożyły się na zniszczonym blacie.
— Nie zawiodłeś synu. Starałeś się wypełnić moją wolę i powierzone
zadanie. Powiedz mi tylko jedno, dlaczego jesteś wolny? — zapytał podejrzliwie
przyglądając się brunetowi. — Wypuścili tylko tych, którzy zechcieli zdradzić
klan. — Zacisnął mocniej pięści wbijając paznokcie w skórę. Ciągle przed oczami
miał akt zdrady Sasuke. — Nawet Shisui, którego podejrzewałem przebywa tutaj.
Itachi podniósł głowę wychylając się z krzesła. Fugaku niepewnie,
obserwował jak przysuwa się do niego. Rozumiejąc, o co chodzi, zrobił to samo.
— Zabiłem wszystkich świadków — wyszeptał, chociaż doskonale wiedział,
że przez tą dźwiękoszczelną szybkę strażnik ich nie usłyszy.— Nie mieli dowodu
na oskarżenie mnie. Tsunade coś insynuowała, ale bez konkretów nie mogła nic
zrobić.
— Rozumiem — odparł, a na jego sposępniałym obliczu zawitał delikatny
uśmiech dumy, że chociaż jeden z synów go nie zawiódł.
— Do tego zaproponowali współprace — dodał ściszając jeszcze bardziej
głos.
— Współpracę?
— Chcą, abym był ich wtyką w klanie. Donosił o nastrojach, poglądach
wśród krewnych czy planowanych akcjach. Uważam, że to doskonała okazja, aby
wkręcić się w bezpośrednie środowisko Hokage. Mógłbym wówczas donosić tobie o
poczynaniach Tsunade, stąd przy następnej próbie nikt nas nie ubiegnie. Przy
okazji, może dowiem się skąd wiedzieli, co planujemy.
— Wyśmienity pomysł. Jednak to bardzo trudna i delikatna operacje. Nie
może wyczuć, że rzeczywistość wygląda inaczej i to ty szpiegujesz dla nas, nie
odwrotnie. Do tego, nie da się jej zbyć błahostkami. Będzie trzeba przekazać
mocno wyselekcjonowane fakty o klanie. Tak, aby były, jak najbliższe prawdy
oraz na tyle wiarygodne, aby je kupiła.
— Uważam, że warto zaryzykować.
— Zgódź się — odparł po chwili namysłu kiwając potakująco głową.
Dostrzegał rosnące możliwości, o których mówił Itachi. Dzięki temu, przy
następnej okazji, wszystko mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej i zakończyć
sukcesem.
— Wasz czas minął — oznajmił strażnik otwierając drzwi. Brunet nie miał
wyboru, posłusznie wstał opuszczając cele. Przyglądał się spokojnemu obliczu ojca.
Siedział z założonymi rękami, zamkniętymi powiekami, prezentując całkowite
skupienie i wole nienaruszalnej góry. Odwrócił głowę podążając za ANBU. Myśli,
że on nie chce ustąpić, ani zaakceptować rzeczywistość, napawała go smutkiem.
Z przytłaczających wspomnień
wyrwał go hałaśliwy pisk dobywający się z gwiżdżącego czajnika. Podniósł się
zalewając przygotowany kubek. Przez opary ledwo widział, jak woda nabiera brunatnego
koloru.
— Kochanie mógłbyś pomóc?
W drzwiach do kuchni stanęła
Mikoto z Kinari na rękach.
— Tak oczywiście — odparł po
chwili wracając myślami do rzeczywistości.
— Przez tą całą sytuację,
wszystkim jest ciężko. Wychodzę zrobić zbiorcze zakupy i poroznosić po domach.
Za jakieś dziesięć minut skończy się pranie Mógłbyś rozwiesić? — zapytała. Potaknął. Przyjrzał się kobiecie.
Wyglądała mizernie. Podkrążone, przekrwione oczy, zmęczenie na twarzy i ten
pusty wzrok. Chciał ją jakoś pocieszyć, podnieść na duchu, ale nie wiedział, co
mógłby powiedzieć. Nie wszyscy w rodzinie wiedzieli, co tak naprawdę zdarzyło
się podczas tej feralnej nocy. Dzieci nie były informowane, lecz także część
starszyzny i kobiet. Niektóre dowiadywały się dopiero po dostaniu wiadomości od
zamkniętych w lochach mężów, że żyją i mają się dobrze. To był ciężki okres dla
całego klanu.
Po wyjściu matki, Itachi
spojrzał na zegarek. Miał jeszcze czas, umówił się z Sasuke za półtorej
godziny.
Hej,
OdpowiedzUsuńsporo Uchihow zginęło, ale czemu Tsunade nie widzi że Korzeń kłamie... to oni stoją za zabiciem Uchihow, Kindersi muszą ponieść winę że cywile widzieli walki...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia